poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Inny świat - Moung Ngoi Neua

Moung Ngoi Neua

W Nong Khiaw było tak spokojnie, jakby czas się na chwilę zatrzymał. Znaleźliśmy się w innej czasoprzestrzeni. Taki Interstellar. Minuta nie była już tą samą minutą. Była jakby dłuższa, jakby milej spędzona. Jednak nadszedł moment, gdy musieliśmy spakować plecaki i ruszyć dalej na północ. W sumie to nie musieliśmy... Bardzo chcieliśmy. Naszym następnym etapem podróży była jeszcze mniejsza miejscowość. Wieś, w której czas płynie jeszcze wolniej niż w Nong Khiaw. Czy to możliwe? Okazało się, że tak!

Godzina 14:00, piękna pogoda. Ładujemy swoje plecaki na łódź i z bananem na twarzy wyruszamy w nieznane, no prawie nieznane (stety lub niestety Internet pomaga w poznaniu nieznanego). Widoki są tak oszałamiające, że przez większość czasu siedzimy z rozdziawionymi dziobami (dobrze, że robactwo nie latało). Dżungla nie zmącona cywilizacyjnym szałem, czarne świnie szukające wytchnienia w cieniu i codzienne życie toczące się na brzegach rzeki.

Moung Ngoi Neua
Moung Ngoi Neua
Moung Ngoi Neua
Moung Ngoi Neua
Moung Ngoi Neua

Po godzinie podziwiania widoków byliśmy na miejscu. Cumujemy i ruszamy na poszukiwania noclegu. Muang Ngoi to w sumie jedna, błotnista ulica (tym bardziej po 30 godzinnej ulewie), więc dość szybko obeszliśmy chyba wszystkie noclegownie. Większość była zajęta, za dużego wyboru nie mieliśmy. Zdecydowaliśmy się na nocleg bardzo blisko miejsca, w którym cumują łodzi. Właściwie pierwszy jaki napotkaliśmy na swojej drodze i w sumie było ok. Niedrogo, ciepła woda, w miarę wygodne łóżka. Minusem był brak widoku na rzekę, ale wracaliśmy do pokoju już po zmroku więc jakoś specjalnie nam to nie przeszkadzało. Bardziej klimatyczne są zapewne bungalowy nad rzeką, ale niestety w większości niedostępne, a to co zostało raczej nam nie przypasowało. W tak dzikim miejscu trzeba już zwracać uwagę na takie rzeczy jak moskitiery, itp. Laos jest krajem, gdzie choroby tropikalne nie są rzadkością, więc warto wybrać takie miejsce, gdzie komary się tak łatwo nie dostaną. Nie wszystkie bungalowy to zapewniały...

Co można robić w Muang Ngoi? Hmmm... teoretycznie niewiele. Tam się tak po prostu odpoczywa, spaceruje, podziwia przyrodę, oddycha świeżym powietrzem, popija Beer Lao. Tak czas spędzają przybysze z daleka, a jak wygląda życie mieszkańców? Jeszcze na początku 2013 r. elektryczność była marzeniem miejscowej ludności. Prąd był tylko przez kilka godzin dziennie - tylko na tyle starczało paliwa dla agregatu. Dziś praktycznie każdy mieszkaniec ma telewizor, telefon i oczywiście wszędzie jest łaj-faj. Czego się nie zrobi dla amerykańskiego turysty. :-) Wieczorami mieszkańcy wsi zbierają się w domach, które są nota bene bardzo ubogo wyposażone: oczywiście telewizor, jakiś materac, krzesła, stół. Generalnie wnętrza większości z nich wyglądają bardzo podobnie. Skromie, wręcz ubogo. Trochę jak garaże. Jednak praktycznie zawsze podczas tych wieczornych pogawędek na twarzach mieszkańców tej małej miejscowości gościł uśmiech (hmm... czyżby procenty?).

Moung Ngoi Neua

Muang Ngoi to w sumie, tak jak wcześniej napisałam, jedna ulica. To na niej toczy się życie. Kręcą się turyści, mieszkańcy, jest parę restauracji czy guest house'ów. Obejście całej miejscowości zajmuje z 20 minut. Turyści ciągną tu ze względu na jej otocznie.

Moung Ngoi Neua

Drugiego dnia pobytu w Muang Ngoi postanowiliśmy wypożyczyć rowery i udać się do pobliskich wiosek. I tu dodam, że bez dwukołowego transportu byłoby zdecydowanie łatwiej i przyjemniej. Wioski są trzy, a widoki jakie nam towarzyszyły na zawsze będą we mnie siedzieć. Zieleń gęstej dżungli, piękne motyle (pierwszy raz widziałam tak cudnie kolorowe), od czasu do czasu bambusowe chatki. To własnie dla takich widoków jedzie się do Laosu.

Moung Ngoi Neua
Moung Ngoi Neua
Moung Ngoi Neua

Pierwsza wioska do jakiej dotarliśmy, czyli Ban Na, jest chyba największa i najbardziej rozwinięta, jeśli tak można to określić. Można w niej zaopatrzyć się w wodę, owoce czy... chipsy. Miejscowi nie zwracają raczej uwagi na turystów, robią swoje. No chyba, że dzieciaki dostrzegą coś słodkiego... Na początku wioski znajduje się malutka restauracja, w której właścicielka serwuje pyszną papaja salat i kawę. Zmęczone cielsko może tam odpocząć na hamaku, a oczy nacieszą się widokiem na pola ryżowe, które niestety o tej porze nie są tak interesujące, jak w porze deszczowej.

Moung Ngoi Neua
Moung Ngoi Neua
Moung Ngoi Neua
Moung Ngoi Neua

Po krótkim odpoczynku przedarliśmy się przez te właśnie pola ryżowe na drogę, która prowadzi do wioski nr 2 - Ban Houy Bo. Jak się domyślacie rowery były dla nas sporym ciężarem. Brnięcie z nimi przez wystające z ziemi ostre łodygi ryżu nie należało do najprzyjemniejszych.

Moung Ngoi Neua
Moung Ngoi Neua
Moung Ngoi Neua

Wioska jak to wioska. Malutka, z bambusowymi domkami, wszędobylskimi kurami i czarnymi świniami. Swojski klimat. Każdy kto ma ochotę, może tu spędzić więcej czasu i wkręcić się w tę atmosferę. Działa tu "pensjonat". Tanio i bez luksusów, no ale tak własnie żyje większość Laotańczyków. Właściciel noclegowni polecał nam spacer do wodospadów. Jeden z nich oddalony jest jakieś 15 minut drogi piechotą od wioski, drugi z pół godziny. Podobno warto zrobić sobie do nich spacerek. My początkowo zajaraliśmy się pomysłem, ale potem zwątpiliśmy. Rozległe pole ryżowe, jedna ścieżka, druga ścieżka i jeszcze dwójka turystów którzy zabłądzili i także zrezygnowali. Jednak myślę, że dla chcącego nic trudnego. Podpytajcie się właściciela pensjonatu (jedynego), a wytłumaczy co i jak. Może będziecie mieli więcej szczęścia niż my.

Moung Ngoi Neua

Na koniec wioska nr 3 - Ban Havy Sene. Dla nas "the best of". Wdepnęliśmy do niej w drodze powrotnej do Muang Ngoi. No może nie tak dosłownie "w drodze powrotnej", bo żeby do niej dotrzeć, trzeba zboczyć z głównej trasy i przejść lub przejechać ok. 3 km w jedną stronę. Spędziliśmy tu grubo ponad godzinę czasu leżąc w hamaku, popijając Beer Lao, jedząc jakieś słodko-kwaśne danie i obserwując życie codzienne mieszkańców. Nie chciało nam się wracać do Muang Ngoi. Było tak sielsko...

Moung Ngoi Neua
Moung Ngoi Neua
Moung Ngoi Neua

Objazd wiosek zajął nam praktycznie cały dzień. Był to chyba jeden z najprzyjemniejszych i jednocześnie najcięższych fizycznie dni, spędzonych w Laosie. My i przyroda.

Moung Ngoi Neua

Muang Ngoi i wszystko co je otacza urzekło nas, aczkolwiek docierają do niego już sobotni turyści, a nie jak jakiś czas temu, piątkowi. Pomimo rozwoju turystyki jest bardzo spokojnie. Kilka "knajpek" ulokowanych wzdłuż drogi żywi i poi rządnych przygód przybyszów. Mi najbardziej smakowały kiełbaski, można śmiało rzec, że swojskie. Znajdziecie je bez problemu po środku miejscowości. I banany oraz ziemniaki w cieście, no i oczywiście naleśniki, które wraz z kawą wcinaliśmy na śniadanie. Generalnie każdy znajdzie coś dla siebie.

Moung Ngoi Neua

Fajnym miejscem jest restauracja Bee Tree, ulokowana na samym końcu wioski. Trochę droższa, ale klimatyczna. Warto tu przyjść wieczorem. Właściciel rozpala ognisko i robi się magicznie.

Muang Mgoi urzekło nas od pierwszej chwili. Wszystko co nas otaczało kupiliśmy w całości, bez żadnego ale. Z każdą minutą podobało man się coraz bardziej. Pomimo faktu, że wyczuwalny jest nadchodzący bum turystyczny, co dla poniektórych jest zapewne minusem, nie mogę napisać nic negatywnego na temat tej wsi. Spełniła nasze oczekiwania w 100%. A to, że miejscowi chcą zarobić, nie ma się co dziwić, też chcą żyć dostatniej. Jest to święte prawo każdego człowieka.

Moung Ngoi Neua

Na koniec dodam, że piątkowi turyści muszą ruszyć w dalszą drogę. Jeszcze dalej na północ - do Muang Khua. Trzeba tylko pamiętać, że łódź w tamtym kierunku nie popłynie codziennie.

Moung Ngoi Neua

PS. Niektórzy przyjeżdżają do Muang Ngoi tylko na jedno popołudnie. Sami początkowo mieliśmy taki plan, ale teraz możemy śmiało powiedzieć, że nie ma to większego sensu...

PRAKTYCZNIE:

Transport:
  • Tak jak pisaliśmy w poprzednim poście, do Muang Ngoi Neua można się dostać jedynie drogą wodną. Obecnie budowana jest droga lądowa, więc za kilka lat może się to zmienić. Z pewnością zmieni się też atmosfera tego miejsca...
  • Łodzie z Nong Khiaw odpływają o 11:00 i 14:00 (czasem są spore opóźnienia), a bilet kosztuje 25 000 kip.
  • Łódź z Muang Ngoi do Nong Khiaw odpływa ok. 9:30. Dodatkowo po godzinie 13 można próbować wpakować się do łodzi płynącej z Muang Khua, ale tam miejsce nie jest gwarantowane.
Nocleg:
  • My nocowaliśmy w Rainbow Guesthouse. Nie był zły, ale nie można też powiedzieć o nim niczego ciekawego. Zwykły murowany pawilon z pokojami dwuosobowymi, gdzie każdy pokój posiada prywatną łazienką. Była moskitiera, była kłódka na drzwiach, była ciepła woda z bojlera, widoku na rzekę nie było. Cena to 60 000 kip / pokój.
  • Ilość bungalowów i murowanych guesthouse'ów (każdy jest do siebie podobny) rośnie w tempie ekspresowym. Bungalowy z widokiem na rzekę kosztują ok. 80 000 - 100 000 kip. Co ciekawsze był już niestety zajęte, zostały tylko takie bez szyb w oknach, a czasem i bez moskitiery (dlatego zdecydowaliśmy się na nasz ponury tęczowy guesthouse).
Atrakcje:
  • Obejście całej miejscowości zajmuje 20 minut. Można się też przejść na punkt widokowy - piechotą 30 minut. Nam nie starczyło dnia.
  • Największą atrakcją są okoliczne wioski i otaczająca je przyroda. Najlepiej je chyba zwiedzać na piechotę, chociaż łącznie wyjdzie dość sporo kilometrów (15-20 km, jak nie więcej). Rowery można wypożyczyć w Muang Ngoi przy głównej "ulicy". Wypożyczenie roweru MTB na cały dzień kosztuje 50 000 kip. Warto wybrać się po nie wcześnie rano, bo większość nie grzeszy najlepszym stanem technicznym. 
Moung Ngoi Neua
  • UWAGA! Nie jedźcie rowerami do najdalej położonej wioski o nazwie Ban Phol. No chyba, że macie żelazną kondycję i wyjedziecie bardzo wcześnie rano. Droga jest długa i mega stroma. My spróbowaliśmy i z ciężkim sercem poddaliśmy się w połowie drogi. To była prawdziwa droga przez mękę. A jest napisane - "no bicycle"...
Moung Ngoi Neua

Brak komentarzy

NAPISZ COŚ