czwartek, 22 września 2016

Vientiane - (nie)stolica

Vientiane

Dotarcie z Luang Prabang do Vientiane było stosunkowo łatwe, ale średnio niewygodne. Wieczorem załadowaliśmy się w "VIP" busa i po sprawie. Rano byliśmy na miejscu. Niestety nasz transport VIP-owski był tylko z nazwy. Zanim do niego się wgramoliliśmy, musieliśmy zdjęć buty na czerwonym dywaniku i schować je do otrzymanej siateczki. Zapowiadało się ciekawie i nad wyraz luksusowo. Nie był to taki zwykły autobus jakie znamy z naszych polskich dróg. To był autobus z dwupiętrowymi "łóżkami". Piszę w cudzysłowie, bo wyglądały one jak trumny przykryte od kolan w dół. Nam trafiły się miejsca jak ślepej kurze ziarno, czyli na górze. Moje bez pasa, który teoretycznie miałby sprawić, że z łóżka nie spadnę. Ale ten problem był niczym przy problemie Wojtka. Dla niego łóżko okazało się za krótkie. Ups... to był spory kłopot. Trumna była za wąska, żeby położyć się bokiem i zgiąć w pasie. Nogi chowały się w zakrytej części trumny, więc leżąc na plecach nie szło ich zgiąć w kolanach. Zakończyło się spaniem na podłodze. Przynajmniej była pewność, że nikt po niej nie chodził w butach. Zresztą nie tylko on zrezygnował z niewygodnego łoża. Podłoga zapełniła się do ostatniego centymetra kwadratowego...

W Wientianie byliśmy ok. 7:00. Na dworcu już czekała na nas paka. Chwila moment i jesteśmy przy naszym hostelu. Pokój nie jest jeszcze dostępny, więc zostawiamy bagaże i ruszamy na poszukiwania śniadania. Cicho, pusto, głucho. Miasto powoli i leniwie budzi się do życia. Bardzo powoli. Wita nas senne, zaspane, znudzone, zabetonowane. Taka trochę wiejska stolica. Bardzo dziwne miasto. Jako ciekawostkę dodam, że w związku ze zbliżającym się Bożym Narodzeniem to choinki, lampeczki, mikołajki, ozdóbki są na porządku dziennym. Jakoś nieswojo czuliśmy się w tym bożonarodzeniowym klimacie. Temperatura + 30 st. C, dominującą religią Buddyzm, a tu choinka, mikołaj i śnieżynki w oknach.

Vientiane
VientianeVientiane

Przed przyjazdem do Vientiane słyszeliśmy i czytaliśmy, że to miasto na 1 dzień. Zgadzamy się z tym stwierdzeniem w 100 %. No chyba, że ktoś naprawdę chce się w nie zagłębić, w takim wypadku ten jeden dzień to może być za mało. My ze względów logistycznych na stolicę Laosu poświeciliśmy nieco więcej niż jeden dzień.

O nudzie nie było mowy. Tak sobie zorganizowaliśmy czas, że w zasadzie co rusz odkrywaliśmy coś nowego. Aczkolwiek uprzedzam, nie jest to miasto oszałamiających zabytków, pięknych świątyń i super zielonych parków. Jest zaledwie kilka perełek i to na nich się skupiliśmy.

Vientiane - Wat Si Saket
Vientiane - Wat Si Saket
Vientiane - Wat Si Saket

Zaczęliśmy od Wat Si Saket -  najstarszej i najładniejszej świątyni w mieście (początek XIX w.).  Otoczona jest ona setkami posążków Buddy (łącznie ok. 6700), a we wnętrzu skrywa wysokiego na kilkanaście metrów Buddę oraz wspaniałe pozłacane freski na ścianach. Miejsce ma w sobie coś magicznego, tajemniczego, urokliwego. Z pewnością będąc w Vientiane trzeba tu zajrzeć. Gdy tak przyglądałam się pięknemu wnętrzu świątyni oraz poczynaniom dwóch starszych pań, które losowały z drewnianego kubeczka patyczki, a następnie na podstawie numerka umieszczonego na patyku odczytywały swoją przyszłość, jedna z nich ni stąd ni zowąd podstawiła mi drewniany kubełek pod nos. Co miałam zrobić? Zabawiłam się w "co mnie czeka"? Okazało się, że będzie dobrze, bardzo dobrze. W przyszłości otworzę własny biznes i będę bardzo bogata. Takie wróżby lubię.

Vientiane - Wat Si Saket
Vientiane - Wat Si SaketVientiane - Wat Si Saket

OD razu za murami Wat Si Saket znajduje się ładny cmentarzyk, a po drugiej stronie ulicy inna ciekawa świątynia - Haw Pha Kaew. Niestety jej nie zobaczyliśmy, ponieważ podczas naszego pobytu w Vientiane przechodziła generalny remont...

Vientiane - Wat Si Saket

Następnym punktem programu był "łuk triumfalny" Patuxai - najwyższa budowla stolicy. Co poniektórzy twierdzą, że jej symbol. Mi to miejsce kojarzy się z kiczem, tandetą i ćmami. Ściany budowli oblepione były dziesiątkami, setkami, tysiącami ciem. Wszędzie ćmy.

Vientiane - Patuxai
Vientiane - Patuxai

Zanim powolnym krokiem dotarliśmy na punkt widokowy minęliśmy, oprócz wszechobecnych owadów, stragany z gaciami, breloczkami i tego typu atrakcjami rodem z łebskich uliczek. Koszmar. No ale oto jesteśmy na samym szczycie. Widok? Nie ma się co oszukiwać - nie jest to oszałamiająca panorama na miasto, bo i samo Vientiane nie jest jakoś specjalnie oszałamiające. Jednak... warto zobaczyć je z góry. Budowle, szerokie komunistyczne arterie, odpoczywających ludzi.

Vientiane - Patuxai

Sam łuk powstawał w burzliwych czasach Laosu, jeszcze za czasów monarchii konstytucyjnej, z amerykańskiego cementu przekazanego na budowę lotniska. W 1975 r. niespodziewanie zaginął król. Komuniści przejęli władzę, a pomnik który nosił nazwę "Anousavali", czyli "Pamięć", przemianowano na "Patuxai", czyli "Łuk Triumfalny".

Po tej wysokiej jakby nie było atrakcji, trochę zmęczeni lecz wciąż głodni wrażeń, postanowiliśmy udać się w kierunku Pha That Luang. Jak mówi moja chrześniaczka Nina - z buta. Ponad 3 km marszu w upale przez zabetonowane miasto nie należało do najprzyjemniejszych, ale daliśmy radę. Czy było warto? Wydaje mi się, że tak, w końcu jest to jeden z symboli narodowych Laosu. Stupa zbudowana została w 1566 r. Oczywiście od tamtego momentu wiele razy przebudowywana, odbudowywana, zmieniana.

Vientiane - Pha That Luang
Vientiane - Pha That LuangVientiane - Pha That Luang

Budowla reprezentuje miniaturową górę Meru. Ma 45 metrów wysokości, składa się z trzech poziomów. Pierwszy z nich symbolizuje podziemie, drugi trzydzieści doskonałości buddyzmu, a ostatni jest wstępem do Królestwa Niebieskiego. Stupa pomalowana jest na złoty kolor, więc rzuca się w oczy przez cały rok. Wewnątrz stupy znajduje się relikwia Buddy, a dokładnie jego mostek.

Nie spotkaliśmy zbyt wielu turystów. I dobrze, ponieważ nie przepadamy za tłumem. W spokojnej atmosferze mogliśmy obejść stupę i obejrzeć każdy jej element.

Vientiane - Pha That Luang
VientianeVientiane - Pha That Luang

W pobliżu Pha That Luang znajduje się Wat Neua Thatluang - kompleks składający się z imponującego pałacu w stylu tajskim i niewielkiej świątyni. Wnętrze Wat Neua Thatluang sprawia wrażenie chłodnego i mało przyjemnego. Jest po prostu bardzo nowocześnie. Jak dla mnie aż za. Cóż, nie jestem entuzjastką takiego stylu.

Wracając jeszcze do stup w Vientianie... Pozwolę sobie w tym miejscu napisać, że oprócz stupy złotej, znajdziecie tu także czarną stupę - That Dam (Black Stupa). Dlaczego czarna? Historia jej nazwy jest dosyć smutna... Stupa został zbudowana w XVI w. i pierwotnie była podobno pokryta złotem. W początkach XIX w. Vientiane zostało złupione, zgrabione, zniszczone. Co za tym idzie zniknęło też złoto ze Stupy. Zostały gołe cegły, które z biegiem czasu nieco sczerniały. Do dnia dzisiejszego stupa marnieje. Podobno w środku śpi siedmiogłowy smok. Szkoda, że o dom smoka nikt nie zadbał.

Vientiane

Tak oto spędziliśmy dzień w Vientiane. Od atrakcji do atrakcji. Upał był niemiłosierny, jak to w Azji w grudniu, wiec absolutnie nie narzekaliśmy. Żar z nieba po raz kolejny przyjęliśmy na klatę, czoło i ręce.

Vientiane

A wieczorem chwila wytchnienia. Od 18:00 do 22:00 nad Mekongiem rozstawiają  się stragany i startuje night market, który nas zawiódł. Mydło, powidło i dużo chińszczyzny. Generalnie nie jest to najlepsze miejsce na szukanie pamiątek dla najbliższych. Być może wynika to z faktu, że to wg mnie bardziej rynek dla miejscowych. Na night markecie królowały trampeczki, sukieneczki, bluzeczki i majteczki. Nic co by nas zainteresowało. Niestety. Pokręciliśmy się i skierowaliśmy nasze kroki w stronę muzyki. A tam na promenadzie Laotanki wyginały się to w lewo, to w prawo. Prężyły mięśnie, wymachiwały rękoma, podskakiwały. Aerobik na świeżym powietrzu. Dla wszystkich zainteresowanych. Bezpłatnie. Widzieliśmy to już w Bangkoku i Ayutthay'i. Nie zdecydowałam się dołączyć. To co miałam spalić spaliłam podczas całodziennego zwiedzania.

Posiedzieliśmy na murku, popatrzeliśmy, wypiliśmy piweczko i ruszyliśmy w miasto na poszukiwania jedzenia. Wientianie wieczorem zdecydowanie nie przypominał tego leniwego, porannego miasteczka. Wokół ludzie, śmiech, muzyka. Centrum miasta nabrało zdecydowanie szybszego rytmu. Zrobiło się dość "lansersko". Po całym dniu nie mieliśmy sił, żeby się w to wkręcić. Zjedliśmy w jednym z ulicznych barów i powolnym krokiem udaliśmy się do naszego hostelu. Tak na marginesie dodam, że tych tanich ulicznych barów w centrum Vientiane jest niewiele. Na tyle mało, że trzeba się ich mocno naszukać. Większość to dość drogie restauracje -  jak na polski portfel.

Następnego dnia czekał nas powrót do ukochanej Tajlandii. Zanim jednak tam wróciliśmy, obejrzeliśmy słynny Buddha Park, ale o tym w kolejnym poście...

PRAKTYCZNIE:

Atrakcje:
  • Wat Si Saket - Najstarsza i najważniejsza świątynia w Vientiane. Godziny otwarcia: 8:00 - 12:00 i 13:00 - 16:00. Koszt biletu: 5 000 KIP.
  • Patuxai - Łuk Triumfalny. Godziny otwarcia: 8:00 - 17:00. Koszt biletu: 5 000 KIP.
  • Pha That Luang - Złota Stupa. Godziny otwarcia: 8:00 - 12:00 i 13:00 - 16:00. Koszt biletu: 5 000 KIP. Tuk-tuk powrotny do centrum miasta po twardych negocjacjach kosztuje 20 000 KIP. 
  • Haw Pha Kaew - Świątynia położona vis a vis Wat Si Saket. My nie weszliśmy bo była zamknięta z powodu generalnego remontu.
  • Bulwar nad Mekongiem - W ciągu dnia nie za ciekawy. Wieczorem wzdłuż bulwaru rozstawia się ciuchowy i pamiątkowy night market, po bulwarze biega, ćwiczy, jeździ na rowerze i tańczy multum Laotańczyków, a turyści popijają Beer Lao. Warto posiedzieć i popatrzeć.
Nocleg:
  • Backpackers Garden Hostel - Bardzo chwalony nawet w najdalszych zakątkach internetów. Nam nie przypadł do gustu. Zacznę od lokalizacji... Wcale nie jest w centrum miasta. Do jakiegokolwiek ciekawego miejsca trzeba stąd iść minimum 15 minut. Warunki w pokojach? - Spartańskie. Pierwszy raz widzieliśmy łóżko zrobione jedynie z betonowej wylewki. Potwornie niewygodny materac sprężynowy zawinięty był w folię, co nie poprawiało komfortu termicznego. Za oknami głośno pracujące agregaty klimatyzacyjne, co też nie zachęcało do przewietrzenia pokoju. W pokoju dwuosobowym nie ma żadnej szafy, szafeczki, krzesła, czy nawet wieszaka. Czystość? Brak słów. Były też plusy... Zaliczyć do nich można z pewnością przemiłą i pomocną obsługę. Śniadanie było dobre i obfite. Hostel ma też bardzo mocno backpacker'ski klimat. jednemu to przypasuje, innemu nie. Dla nas to było jedno z najgorszych miejsc w życiu.
Transport: 
  • Luang Prabang - Vientiane (VIP bus) - Autobusy z Luang Prabang do Vientiane odjeżdżają z dworca południowego (Southern Bus Station). Po bilet warto się wybrać dzień lub dwa przed odjazdem, bo może ich zabraknąć. Komfort podróży opisaliśmy na początku posta, jednak nic bardziej komfortowego i tak nie znajdziecie. Cała reszta autobusów to zwykłe starsze autokary lub minivany. Droga jest daleka, kręta i górzysta, więc warto wybrać droższe rozwiązanie, a więc nowszy i bardziej komfortowy środek transportu. Cena biletu to 160 000 KIP. Najbardziej aktualne rozkłady na tej relacji jak i wszystkich innych trasach znajdziecie na stronie hobomaps.com.
  • Dworzec autobusowy w Vientiane znajduje się na północnych przedmieściach miasta. O godzinie 6 rano dojazd jest możliwy jedynie zbiorowym tuk-tukiem (songtheaw), a o negocjacjach cen można zapomnieć.
  • Po mieście najlepiej poruszać się na piechotę. Miasto nie jest duże, więc nawet do stupy Pha That Luang nie jest jakoś szczególnie daleko.

Brak komentarzy

NAPISZ COŚ