środa, 6 stycznia 2016

Budapeszt na luzie


W 2013 r. odwiedziliśmy Budapeszt po raz pierwszy i już wtedy wiedzieliśmy, że do niego na pewno wrócimy. Urzekła nas architektura, klimat, ludzie i... ceny. Kliknięcie kolejny raz "kup bilet", było tylko kwestią czasu. A że dawno, dawno temu płaciłam kartą kredytową Citibank Wizz Air i nazbierałam na koncie trochę punktów podróż kosztowała nas 0 zł. W czerwcu siedzieliśmy w samolocie. 

Wypad miał być totalnie na luzie, nic nie musimy, wszystko możemy. W 2013 r. zobaczyliśmy prawie wszelkie "nust see": mosty, zamki, parki, pałace, wzgórza, zoo. Teraz na spokojnie chcieliśmy miastem się delektować. Wrócić do miejsc, które nas naj-naj urzekły. Zrobić genezę zmian. Czy jest jeszcze piękniejsze? Czy za drugim podejściem ponownie zachwyci? Czy warto wracać? Jak to swego czasu mawiano "yes, yes, yes!".  Warto było wrócić...

Miasto przede wszystkim przed te 2 lata nieco odrestaurowano. No dobra - trochę więcej, niż nieco. Parlament wygląda jak z innego świata. Podczas pierwszej wizyty prace upiększające budynek trwały w najlepsze. Nie zdecydowaliśmy się wejść do środka z prostej przyczyny. Nie chciało nam się stać w kolejce, a poza tym stwierdzimy, że budynek z zewnątrz wygląda tak okazale, że wnętrza pewnie nas zawiodą. Byliśmy w błędzie. Jednakże błąd naprawiliśmy. :-)


Dzień przed planowaną wizytą kupiliśmy przez Internet bilety i budynek otworzył przed nami swoje bramy.


Na dzień dobry kolejka. Grzecznie się ustawiamy. Czekamy. Na zegarze wybija 11:00, czyli godzina wejścia. Jednak bramki zamknięte. Czekamy i czekamy dobre 20 minut. Okazało się, że opóźnienie wynika z tego, że Parlament zwiedzają ważni i ważniejsi, czyli delegacje polityków. Ale  nie narzekamy. Cieszymy się, że oto jesteśmy w środku. Idziemy za przewodniczką i łapiemy każde jej słowo, a dodam, że opowiadała naprawdę ciekawie. Wzrokiem pożeramy piękne zdobienia, złocenia, rzeźbienia. Hitem bez wątpienia są popielnice na cygara. Każde cygaro ma swoje miejsce. Nie ma szans, żeby sięgnąć po tytoń kolegi. Ogromne wrażenie zrobiła na nas sala gdzie przechowywana jest narodowa relikwia i symbol Węgier - korona św. Stefana. Miała burzliwe dzieje i to chyba mały cud, że możemy ją dziś zobaczyć. Nic dziwnego, że traktowana jest z niezwykłymi honorami, pilnowana przez gwardię całą dobę. Równie piękna jest także sala posiedzeń Izby Wyższej Parlamentu, obecnie pełniąca funkcję sali konferencyjnej. Wśród herbów wszystkich dynastii panujących na Węgrzech udało się nam dostrzec Jagiellonów. A co... i na Węgrzech nasi byli, krótko bo krótko, ale rządzili.


Generalnie jesteśmy sceptyczni do zwiedzania wnętrz. Bardzo uważnie wybieramy miejsca, za które warto zapłacić, aby je zobaczyć. Parlament Węgierski jest jednym z tych miejsc, do których warto wstąpić.


Po raz pierwszy i zapewne ostatni raz byliśmy w wieży widokowej Elżbiety wzniesionej na Górze Jana. Widok z wieży zacny, ale dotarcie na miejsce było dla nas nie lada wyzwaniem. W Budapeszcie jeden remont się kończy, drugi się zaczyna. Tym razem trafiło na Plac Moskiewski. Nie ukrywam, że było to dla nas niejednokrotnie małym utrudnieniem. Pozmieniane miejsca przystanków, brak oznakowań co i jak, a niestety nie wszyscy angielski znają. Choć z reguły bez problemu dogadywaliśmy się w tym języku. Jednak informację, o którą chodziło nam konkretnie w momencie próby dotarcia na Górą Jana otrzymaliśmy wyrysowaną na piasku. Nikt z anglojęzycznych młodych Węgrów nie potrafił nam pomóc. Wskoczyliśmy do autobusu, wypytujemy się kierowcy. Nie wie. No cóż. Podchodzimy do 3 panów w podeszłym wieku. Angielskiego ni w ząb, polskiego tym bardziej, nasz węgierski ogranicza się do kusi. Pokazujemy mapę i wszystko staje się jasne. Panowie patykiem na piasku piszą magiczne 21A i wskazują, z którego przystanku odjeżdża. I kto powiedział, że bez znajomości języka nie można się dogadać? Wystarczy dobra wola. Ta teza potwierdziła się już któryś raz.


Wskakujemy w autobus nr 21A. Jedziemy. Wyżej, wyżej. Autobus kończy kurs, a nas czekają jeszcze ponad 2 km pod górę. W okolice wzgórza można także dostać się dwoma kolejkami - zębatą i dziecięcą, albo wyciągiem krzesełkowym (więcej informacji na końcu posta). Chcieliśmy być twardzi. Idziemy. Słońce niesamowicie grzało, a nam woda się kończyła, więc gdy tylko zobaczyliśmy kran nie omieszkaliśmy skorzystać z jego dobrodziejstwa. U celu całe zmęczenie z nas zeszło. Widok jest niesamowity. Podobno przy mega, super odpowiedniej pogodzie widoczność rozciąga się do 80 km. My mieliśmy pogodę idealną, ale jak to jest z tą odległością? Nie zaprzeczam, nie potwierdzam. Co najwyżej zachęcam do odwiedzenia tego miejsca. Bo warto.


Chociaż wg mnie najpiękniejsza panorama rozciąga się ze Wzgórza Gellerta. Szczególnie polecam zachód słońca. Chowające się za budapesztańskimi budynkami  jest bez wątpienia wow i łał. Na górę przybyliśmy przed czasem, ale czasu nie marnowaliśmy. Siedzieliśmy na trawce, popijaliśmy piwo Soproni i czekaliśmy, aż dzień się skończy.


A potem w miasto. Naszym nowym odkryciem jest Szimpla Kert. W sumie nowym i nie nowym ponieważ za pierwszym razem w Szimpli też byliśmy. Jednak podczas drugiej wizyty odkryliśmy jej nowe oblicze. Imprezowe. Pewnie nie jedna osoba powiedziałaby "hipsterskie". Piwko, winko, jedzenie, dobra muzyka i niezapomniany design. To wszystko znaleźliśmy w starych, zaadoptowanych budynkach. To przykład tego jak z niczego można zrobić coś.


Generalnie Szimpla Kert to kilkanaście barów i pubów w jednym miejscu. I w sumie nie jest tam, aż tak drogo, za piwo płaciliśmy 700 forintów. Dodam, że za piwo w stolicy, w miejscu "modnym", więc moim zdaniem niedużo. Choć bez problemu można było znaleźć miejsca w Budapeszcie gdzie piwo było tańsze (nie żebyśmy ciągle je pili :-) ).

Tuż obok naszego hostelu, który tym razem był ulokowany w okolicach hali targowej raczyliśmy się napojem z pianką za 500 forintów. Pub również niczego sobie. Stoliki na świeżym powietrzu, gwarno, wesoło, bezpretensjonalnie jak to w Budapeszcie.


Tak jak wcześniej już wspomniałam w Budapeszcie przez dwa lata duuużo się zmieniło. A chyba najbardziej nas urzekła zmiana otoczenia wokół zamku. Na architekturze specjalnie się nie znam, więc nie będę się w tym temacie wymądrzała, że tu taka blacha cor-tenowa, a tu taki beton architektoniczny, ale trzeba przyznać, że architektowi i wykonawcom świetnie udało się połączyć nowoczesne materiały z zabytkową architekturą.


Podnóża zamku (Varkert) są po prostu pięknie odnowione, oddane do dyspozycji mieszkańców/turystów. Wieczorem odbywają się tu koncerty lub przedstawienia, a w dzień jest to po prostu świetne miejsce na odpoczynek od zgiełku miasta. Miejsce zdecydowanie zyskało w ciągu tych dwóch lat na atrakcyjności.


A zapomniałabym o kąpieliskach. Być w Budapeszcie i nie zaliczyć term to spore faux pas. W 2013 r. zaliczyliśmy i przetestowaliśmy na własnej skórze Kąpielisko Széchenyi. Tym razem było bardziej ekskluzywnie - Łaźnie Gellerta. Taki był oto nasz wybór. Cena? Ok. 65 zł. Cena adekwatna do tego co łaźnie oferują. Niestety rozpadał się deszcz i ze wszystkich dobrodziejstw nie zdołaliśmy skorzystać, brak czepka tez delikatnie nas ograniczył, ale nie szkodliwie. Pomimo tych małych minusików bardzo nam to miejsce przypadło do gustu.

Jedyne o czym człowiek myśli na miejscu to gdzie by tu się porelaksować. Basen z wodą o temperaturze 36 st. C, a może 40 st. C? Może sauna? W obu basenach było super. I jeszcze te zdobienia. Aniołki, malowidła, fontanny. Łaźnie to klasa sama w sobie. Zdecydowanie przyjemniejsze od Kąpieliska Széchenyi. Choć prawdę powiedziawszy mają one zupełnie inny klimat i zależy kto czego szuka.

Podsumowując... Budapeszt zyskał, wypiękniał i gdzieś tam w naszych głowach pozostawił po sobie po raz kolejny bardzo pozytywny obraz miasta niedrogiego, miasta przyjaznego, bez nadęcia, miasta przede wszystkim dla ludzi.


Odkryliśmy nowe ścieżki, miejsca. Utwierdziliśmy się w przekonaniu, że stolica Węgier jest świetna alternatywą na przyjemne spędzanie czasu.

No cóż, decyzja zapadła, kiedyś tu wrócimy!

PRAKTYCZNIE:

Dojazd z lotniska do centrum miasta:
  • Dwuetapowo. Najpierw autobusem 200E spod samego wyjścia z terminalu do stacji metra Köbánya-Kispest, a dalej niebieską linią metra (3). Bilet na cały przejazd można kupić na dworcu obok kiosku Relay. Najlepiej poprosić od razu o transfer ticket - wyjdzie taniej niż dwa osobne bilety. Potem też można się przesiadać między liniami metra bez konieczności kupna następnego biletu.
Jedzenie:
  • Prócz wspomnianych w poprzednim poście o Budapeszcie (link) restauracji Paprika Vendeglo oraz Frici Papa Kifozdeje (zamknięte w niedzielę!) odkryliśmy jeszcze jedno miejsce które nam przypadło do gustu ze względu na dobre jedzenie za względnie niską cenę i fajny lokalsowy klimat. Nazywa się Vidám Étterem (link). Dla nas zaletą była bliskość hostelu, dla większości z Was miejsce to będzie pewnie nie po drodze.
Nocleg:
  • Bimm Bamm Bumm - Hostel w uniwersyteckiej części miasta blisko Muzeum Narodowego. Lokalizacja bardzo przyjemna. Wciąż w centrum, odległość od wszystkich atrakcji "na dojście", a jednocześnie trochę z boczku. W pobliżu bardzo dużo restauracji i pubów, w większości tańszych od tych w turystycznym centrum miasta. Blisko też do hali targowej i stacji metra. Standard jednak taki sobie. Czysto było, ale hostel to po prostu mieszkanie z kilkoma pokojami, kuchnią i dwoma łazienkami. Największą wadą jest akustyka mieszkania, słychać każdy krok.
Atrakcje:
  • Parlament - Bilet kosztuje 2000 HUF. Trzeba rezerwować prędzej przez stronę internetową parlamentu (link). Wejścia średnio co 15 minut od 10:30 d 16:45. Zwiedzanie trwa ok. 45 minut.
  • Wzgórze Jana i Baszta św. Elżbiety - Wstęp na samą wieżę jest darmowy. Dotrzeć tam można na wiele sposobów...
    • Autobusem nr 21 lub 21A z Széll Kálmán tér do przystanku Normafa, a dalej ok. 2 km na piechotę zamkniętą dla ruchu drogą asfaltową przez las. Przyjemny spacer.
    • Autobusem nr 291, a następnie wyciągiem krzesełkowym Libego prawie pod samą wieżę. Bilet na wyciąg w obie strony kosztuje 1400 HUF. Wszelkie informacje na temat wyciągu znajdziecie tutaj.
    • Kolejką zębatą ze stacji Városmajor (oficjalnie tramwaj nr 60) do końca trasy, a następnie kolejką dziecięcą do stacji Jánoshegy. Stąd na piechotę do wieży (ok. 10 minut). Stacja początkowa kolejki zębatej znajduje się blisko placu Széll Kálmán tér.
  • Łaźnie Gellerta - Standardowy bilet wstępu kosztuje plus minus ok. 4900-5000 HUF, ale wszytsko zależy od typu wejściówki. Godziny otwarcia: 6:00-20:00. Wszelkie informacje tutaj.

Brak komentarzy

NAPISZ COŚ